czwartek, 10 lutego 2011

We can toast, we ain't dead yet.

Jako, że odczuwam ostatnio werterowski ciągły ból istnienia (to przez sesję), postanowiłam znaleźć sobie jakieś hobby, żeby moje życie nabrało troszkę większego sensu i żebym miała poczucie rozwoju osobistego. Wieczorem przypomniałam sobie, że od zawsze uwielbiałam astronomię i niewiele myśląc, wyciągnęłam starą lornetkę mojego taty, otworzyłam okno na oścież i zaczęłam spoglądać na gwiazdy. Z mojego okna doskonale widać Plejady.
Niestety przez małą panoramę nieba jaką widzę za oknem, to jedyna rozpoznawalna dla mnie formacja na niebie. Powinnam widzieć gwiazdozbiór byka, Oriona, barana, Perseusza, jednak widzę jedynie piękne gwiazdy, które są po prostu porozrzucane po nieboskłonie ;) Miasto nie daje możliwości podziwiania kosmosu, nocne niebo jest zbyt jasne. Planuję już niebawem wyjść w nocy do ogrodu i spróbować rozszyfrować gwiazdozbiory. To po prostu wstyd, rozpoznawać jedynie Wielką Niedźwiedzicę :)

Następny mój pomysł na zdobywanie nowych doświadczeń to fotografia. Nigdy nie byłam zbyt dobra w takich rzeczach i raczej nie zanosi się, bym stała się najsławniejszym fotografem na świecie, jednakże zrobiłam kilka zdjęć dziś na spacerze i trudno, jeżeli są kiepskie. Mnie cieszą nawet takie drobiazgi :)




Jestem młoda i mam poczucie, że nie powinnam marnować życia, a rozwijać się, bo... No bo jak nie teraz to kiedy? :)

1 komentarz:

  1. Jakie by zdjęcia nie były i czy się komuś podobają czy nie to sama wiem ile radości daje pstryknięcie paru fotek, które w nas budzą pozytywne odczucia :)

    OdpowiedzUsuń