czwartek, 24 lutego 2011

Swastyka


Zabrałam ostatnio na pewnym blogu zdanie na temat swastyki. Osoba o pseudonimie xronix założyła... nazwijmy to kolczyki (coś co się wkłada w tunele w uszach, on ma ogromny tunel)ze swastyką, aczkolwiek bardziej miała na myśli tę swastykę oznaczającą powodzenie i szczęście niż symbol nazizmu(bo to też oznacza owy symbol). Mimo to swastyka większości kojarzy się z hitlerowcami nie ma co ukrywać.

Czy w społeczeństwie polskim można zaakceptować to, że ktoś obnosi się ze swastyką? 

Moim zdaniem noszenie swastyk jest marną prowokacją. Owszem, swastyka to symbol, który ma inne znaczenie niż hitlerowskie, ale przecież symbole tworzą ludzie! I dla współczesności swastyka to symbol niemieckich nazistów, bezwzględnych morderców i zła. I większość uważa. Nosząc symbol nazizmu osoba oznajmia coś, pokazuje wszem i wobec. Jedni pomyślą, że nosi swastykę, bo to starożytny symbol, inni pomyślą, że jest neonazistą. Dla kogoś swastyka może być nawet symbolem porannej kupy, ale większości kojarzy się bardzo pejoratywnie. Szanując swój kraj nigdy bym nie obnosiła się ze swastyką, bo wiem, że w imię tego symbolu byli mordowani moi przodkowie. I nigdy nie będę, na tyle gówniarska, żeby nosić przy sobie coś, co mój pradziadek widział po raz ostatni na oczy ginąc z rąk nazistów, czy moja babcia wypatrywała tylko niemieckiego żołnierza ze swastyką na ramieniu obawiając się każdego dnia o życie idąc do tajnej szkoły.


 Przecież to nie swastyka zabijała ludzi


Swastyka nie strzelała z karabinu, lecz ludzie. Jednak jeżeli ktoś jest na tyle wrażliwy i taktowny, nie założy symbolu, którego nienawidzili Polacy walczący o swoje życie na wojnie, czy matki które traciły swoich synów na froncie. Na świecie owszem spotykamy się z brutalnością i okrucieństwem i oczywiście nie można winić za to symboli. Ale można wyrazić po prostu swój szacunek przez unikanie swastyk. 

 Fragment z Focusa dotyczący wyjątkowo brutalnej grupy nazistów:
"Wysadziliśmy drzwi, chyba do szkoły. Dzieci stały w holu i na schodach. Dużo dzieci. Rączki w górze. Patrzyliśmy na nie kilka chwil, zanim wpadł Dirlewanger. Kazał zabić. Rozstrzeliwali je, a potem chodzili po nich i rozbijali główki kolbami. Krew ciekła po tych schodach. Zginęło ok 500 dzieci". Można powiedzieć, że przecież ta rzeź była wykonana przez okrutnych psychopatycznych nazistów a swastyka nie ma z tym nic wspólnego. Niestety ma. Ci okrutni Niemcy byli tresowani do mordowania patrząc na portret Hitlera i powiewającą flagę ze swastyką. Ten symbol mobilizował ich do działania, był metaforą ich idei. Zabijali za fuhrera, za flagę niemiecką ze swastyką. Zwykli żołnierze przecież nie byli z natury źli, to byli zwykli ludzie wyciągnięci z domów. Musieli mieć symbol, który przypominałby im za co walczą, po co właściwie wyrzynają tyle niewinnych osób i o tym przypominała im swastyka na ramieniu. Żeby rozwalać nic nie wartych Polaków i Żydów, bo tak nam nakazuje fuhrer a przypomina o tym swastyka. Tak jak w Polakach patriotyczne uczucia rodziła flaga i sprawiała, że ludzie stawali się odważniejsi i mieli powód by się bronić, tak swastyka była powodem by atakować. Dlatego tak mi się nie podoba, jak ktoś się obnosi ze swastyką. Wg mnie ktoś taki jest ignorantem. Nosi w uszach symbol, który te dzieci na schodach szkoły widziały zanim rozstały bestialsko rozstrzelane.  



Przemijanie symboli

Nie powinno się generalizować i obarczać samego symbolu za zbrodnie, to fakt. Ale akurat ten symbol jest wciąż żywy i wciąż piecze. Kole w oko. Za 100 lat czy 300 nikt się nie przejmie, bo historia przeminie. Dobrym przykładem jest krzyż. Przecież krzyż był symbolem, który podjudzał podczas wypraw krzyżowych chrześcijan do mordu, gwałtów i rabunków. Ich zbrodnie były przecież tak samo bestialskie. Krzyż w tych czasach niejako usprawiedliwiał zbrodnie 'walczymy za Jezusa i Kościół'. Ale to było setki lat temu i mało kto utożsamia sobie krzyż z mordowaniem przez krzyżowców. Przeminęło. Swastyka nie przeminęła. Te wydarzenia są zbyt młode, by zapomnieć. I przez ten wzgląd powinno się uszanować ludzi i powstrzymać się od prowokowania swastyką. Ale to już każdego sprawa osobista i kwestia wrażliwości. Roni może się owinąć w niemiecką flagę i zawiesić na szyi wibrator, niech sobie robi co chce, na serio. Przecież jemu o to chodzi, by zwrócić na siebie uwagę. Ale nikt, takie jest moje zdanie, nie ma prawda dziwić się, że swastyka kojarzy się negatywnie. Ta historia dotyczy ludzi dwa- trzy pokolenia temu. Jest wciąż żywa i jest wciąż świadectwem zła i okrucieństwa. Dlatego nie podoba mi się obnoszenie ze swastyką.

Mimo to, należy zaakceptować, że swastyka ma chyba milion różnych znaczeń. I nie oznacza tylko Hitlera. Symbol, w odróżnieniu od alegorii, może mieć wiele znaczeń. Symbole są pewnymi znakami umownymi. Więc umówmy się, że wiem, że Roni składa swoim symbolem hołd Słońcu i swojemu szczęściu, ale mnie kojarzy się to z nazizmem i budzi niesmak. Ja tak odbieram ten symbol, a nie inaczej.

 Swastyka indyjska

Swastyka buddyjska
Swastyka denara Mieszka I

I kto ma rację?
Co o tym wszystkim sądzicie?
Przepraszam za przydługawy tekst ;)

wtorek, 22 lutego 2011

...


No kurwa, że się tak wyrażę. Nie zdałam! 
Ani klaty, ani brzucha. M. mnie uwalił na takich w sumie banalnych pytaniach, o jajowód, o płuca. Ale co nie powiedziałam to było za mało albo źle. Uczyłam się cały tydzień, ale gdybym uczyła się jeszcze i ze dwa to bym nie zaliczyła, bo pytał się o takie szczegóły w prostych pytaniach, o których nawet nie czytałam i nie wiedziałam, że są.
To tytułem wstępu. Tak więc niezbyt pozytywnie, ponieważ pod wpływem tego naprawdę traumatycznego przeżycia zaczęłam rozważać o życiu.
Na moim przykładzie, bo siebie znam najlepiej- czy to jest dobra droga którą podążam, skoro wypruwam sobie żyły, praktycznie nigdzie nie wychodzę, siedzę non stop przy książkach a przerywam tylko na sprawdzenie poczty czy bloga? Czy ja naprawdę, żeby cokolwiek zaliczyć na tym kierunku to mam się uczyć 20 godzin na dobę, nie mieć zupełnie żadnych zainteresowań, nic nie oglądać, nie czytać tylko ryć i ryć? To nie jest bulwers, to jest pytanie zupełnie poważne. I tu zaczyna się haczyk- czy taka osoba jak ja powinna jednak spiąć się w sobie, nie poddawać się, dalej wypruwać sobie żyły, nie mieć przyjemności i przejść dalej, na następny rok i po kilku (nastu kurwa nie oszukujmy się) latach pracować jako lekarz, czy wybrać łatwiejsze studia albo o innym profilu, zyskując przy tym więcej czasu wolnego, będąc spokojniejszym i tak dalej, ale w sumie nie mieć tak do końca zapewnionego startu zawodowego. Ja bym miała, bo rodzina lekarska i tak dalej. Ale czy życie musi być łatwe? Żeby mieć, trzeba coś z siebie dać? Czy może wystarczy być?
Tylko, że samym byciem człowiek dzieci nie nakarmi.
Zawsze miałam jeden cel- być niezależną. Dlatego się nigdy nie poddaję.
Ale ja nie wiem, czy to ma sens. Czy lepiej być kiepskim na dobrych studiach czy dobrym na kiepskich? Co prawda wcale nie uważam studiów jakichkolwiek za kiepskie, ale to przykład był, obrazujący sytuację.
Z pewnością już za chwilę podniosę się, otrzepię ubrania i pójdę dalej nie przejmując się aż tak tą kolejną porażką, ale pytanie jest czy to ma sens?
Pozdrawiam wszystkich.

niedziela, 20 lutego 2011

Secesja wiedeńska i totalne lenistwo

Tak sobię myślę, że lenistwo to moja najgorsza wada. Co prawda nie jestem AŻ TAK leniwa, lubię pracować i nawet się uczyć, ale każda oznaka lenistwa na tych studiach jest godna potępienia i smażenia się w ogniach piekielnych. Czasem jestem szczęśliwa, ale czasem nachodzą mnie czarne myśli i zastanawiam się po co ja posłuchałam Tego Pana i złożyłam papiery na tenże kierunek. Mówił, że się nadaję. Mówił, że jestem bystra, mądra, silna. Nie przewidział, że jestem leniwa ;P

A tak wygląda moje biurko. Chciałam się z kimś podzielić tym, co moje oczy widzą od 3 tygodni 15 godzin na dobę, non stop. Altlas Nettera leży sobie tak niepozornie od ponad tygodnia. Budzik mojego dziadka, który nieśmiało skrył się za kubkiem, został kupiony przez mojego dziadka w ZSRR (hell yeah), ma ze 20 lat i nastawiam go scyzorykiem. Ale chodzi. I nie umiem się z nim rozstać.
Na szczęście mam kilka pamiątek, które rozjaśniają moją zachmurzoną twarz, skupioną wiecznie na nerwach somatycznych. Mam poduszeczkę z Chorwacji od Ukochanego, pin-upową pocztówkę, kochaną karteczkę N+D i schowaną w rogu (wyciętą z podręcznika od polskiego) reprodukcję "Pocałunku" G. Klimta. I do tego właśnie zmierzałam, robiąc dłuuugi wstęp.

 "Pocałunek" Gustawa Klimta jest moim ulubionym obrazem secesji wiedeńskiej. Jest może nieco oklepany, ponieważ możemy go spotkać go na każdej filiżance, obrazie czy plakacie w różnych sklepach, ale oddaje bliskie mojemu sercu uczucie miłości i bezpieczeństwa. Z innych dzieł Gustawa Klimta przemawia do mnie "Medycyna":
"Dzieło spotkało się z niezrozumieniem i było ostro krytykowane, przede wszystkim przez lekarzy i władze uniwersyteckie, niezadowolonych z wymowy obrazu". Oni chyba nie studiowali medycyny w Łodzi. Przecież ten obraz doskonale oddaje uczucia studenta medycyny przed kolokwium z anatomii! Nagie postaci to symbol niewiedzy, szkielet- metafora dwójki i poprawy, a kobieta u dołu zdaje się mówić: "Trzeba było się uczyć, a nie przeglądać blogi". Jeżeli autor miał to na myśli, to gratuluję przedstawienia tak wymyślnych metafor panicznego strachu ;)

Secesja ma w sobie coś pociągającego. Może to pastelowa kolorystyka, może łączenie różnych stylów kompozycyjnych w jednym dziele. Pasonuje mnie przełom wieku XIX i XX. Nastrojem społeczeństwa był niepokój i strach przed nowym stuleciem, czuć było zbliżającą się wojnę, nikt jeszcze nie wiedział jaką destrukcję przyniosą następne lata. Poza tym moda i sztuka zmieniała się rok w rok. W 1890-1900 roku kobiety nosiły gorsety i długie suknie, a już 30 lat później spodnie, przewiewne spódnice. O tym muszę napisać notkę, bo moda XX wieku mnie FASCYNUJE.
Wracając do secesji.
Alfons Mucha

Artyści zaczęli wychodzić poza ramy antycznego porządku, szukali nowego sposobu wyrażania sztuki- przestali przestawiać historyczne wydarzenia. "Obrazy charakteryzowały się giętką, płynną i ruchliwą  linią oraz bogatą ornamentyką, zwłaszcza roślinno-zwierzęcą". Rozwój technologii spowodował wplecenie maszyn w ramy obrazów secesyjnych. No i teraz rzecz, która mnie nie zdziwiła- otóż około roku 1905 przestano interesować się secesją, zaczęto uważać ją za synonim złego smaku. Taka 'wieś tańczy i śpiewa', zresztą patrząc na niektóre obrazy, wcale się nie dziwię. Jako pierwszy do secesji nawiązał i pochwalił mój ukochany Salvador Dali, którego album z obrazami jestem szczęśliwą posiadaczką.
 Valentin Serov

 
Virginia Frances Sterrett
Jeszcze raz Gustav Klimt

Połowa łódzkich kamienic jest przykładem secesyjnych projektów. Nic dziwnego, że podoba mi się ten styl.

Pałac Poznańskiego. Co prawda to chyba jest neobarok i neorenesans, ale u mnie ma być przykładem secesji ;) powstał akurat w tych latach.
Pałacyk Elektrowni Łódzkiej, obecnie Centrum Badań Niemcoznawczych, o fuj. Niemiecki!


Rektorat Politechniki! Mam nadzieję, że mają lepszych pracowników niż mój umed -.-

Willa Kindermana

Jeszcze jeden budynek, choć nie secesyjny, ale również bliski memu sercu: Collegium Anatomicum, w którym odbywa się lwia część moich zajęć (i stresów). Moim zdaniem budynek jest przepiękny, aczkolwiek stary i nieodnowiony. Ale ma potencjał!
Czym był wcześniej? Ha, otóż był to... Dom Starców i Kalek ;)


W ramach przedstawiania sztuki, mogę przedstawić też sztukę Natalii.



Kiedy mi się już wybitnie nudziło, podpisałam kubek moim nickiem. Świetnie. Szczyt artystycznej kreacji. Zobaczycie, jeszcze o mnie będą pisać na Wikipedii. 


Ogółem, nie jestem w dobrym humorze, obawiam się wtorku i mam ochotę wyjechać choć na chwilę z tego miasta(nawet pomimo tych pięknych secesyjnych budynków), z tego kraju, gdzieś gdzie jest ciepło i świeci Słońce. Palmami bym nie pogardziła.
Czas wrócić do serduszka.
Anatomio, przybywam!

czwartek, 17 lutego 2011

Faworki

Ostatnio jestem mistrzem kuchni.Zrobiłam z Ukochanym obiad w wigilię walentynek- kotleciki zorba z farszem- ser feta, oliwki i czosnek, do tego pieczone ziemniaczki z ziołami. Pyycha.

Natomiast dziś z babcią szarpnęłam się na faworki. Robiłyśmy 2 godziny, wyszło ich chyba z 1,5 kg. Palce lizać! <3
 

czwartek, 10 lutego 2011

We can toast, we ain't dead yet.

Jako, że odczuwam ostatnio werterowski ciągły ból istnienia (to przez sesję), postanowiłam znaleźć sobie jakieś hobby, żeby moje życie nabrało troszkę większego sensu i żebym miała poczucie rozwoju osobistego. Wieczorem przypomniałam sobie, że od zawsze uwielbiałam astronomię i niewiele myśląc, wyciągnęłam starą lornetkę mojego taty, otworzyłam okno na oścież i zaczęłam spoglądać na gwiazdy. Z mojego okna doskonale widać Plejady.
Niestety przez małą panoramę nieba jaką widzę za oknem, to jedyna rozpoznawalna dla mnie formacja na niebie. Powinnam widzieć gwiazdozbiór byka, Oriona, barana, Perseusza, jednak widzę jedynie piękne gwiazdy, które są po prostu porozrzucane po nieboskłonie ;) Miasto nie daje możliwości podziwiania kosmosu, nocne niebo jest zbyt jasne. Planuję już niebawem wyjść w nocy do ogrodu i spróbować rozszyfrować gwiazdozbiory. To po prostu wstyd, rozpoznawać jedynie Wielką Niedźwiedzicę :)

Następny mój pomysł na zdobywanie nowych doświadczeń to fotografia. Nigdy nie byłam zbyt dobra w takich rzeczach i raczej nie zanosi się, bym stała się najsławniejszym fotografem na świecie, jednakże zrobiłam kilka zdjęć dziś na spacerze i trudno, jeżeli są kiepskie. Mnie cieszą nawet takie drobiazgi :)




Jestem młoda i mam poczucie, że nie powinnam marnować życia, a rozwijać się, bo... No bo jak nie teraz to kiedy? :)