piątek, 11 listopada 2011

No i co z tym seksem?



Seks jest obecny wszędzie w naszych czasach. Wyziewa z plakatów, reklam, internetu, filmów, teledysków. Półnagie kobiety, dwuznaczne pozycje, zachowania, ruchy, słowa. Jesteśmy tym dosłownie bombardowani. Rozejrzyjcie się dookoła, trudno jest znaleźć coś aseksualnego w naszym otoczeniu. Jednakże, ile jest tego seksu w seksie? Co ma wspólnego to rozbuchane społeczeństwo z faktycznymi odczuciami dwojga ludzi?



Doskonale wiemy, że seks to połączenie ciał, dusz, seks może wynikać z miłości, zwykłego pożądania... Możemy się spełniać w różnych rodzajach seksu bla bla bla. Wiadomo. Wszystko to wiemy.

Zastanawiam się jak to jest, że dwoje normalnych, szarych, niedoskonałych ludzi, nagle staje się zupełnie kimś innym, ukazuje się w innym świetle. Kobieta może chodzić w trampkach i ogrodniczkach, w łóżku jednak nagle staje się seksbombą ociekającą namiętnością w oczach swojego mężczyzny. Zastanawiam się jak działa ten mechanizm. Najcichsze, najspokojniejsze osoby z naszego otoczenia mogą skrywać najdziksze fantazje, mogą być najznakomitszymi kochankami, my jednak możemy postrzegać te osoby jako nieciekawe. Albo osoby uznawane za bardzo atrakcyjne, mogą być kiepskie w łóżku, nie mieć wyobraźni. Inny przypadek- niezależna kobieta, kierowniczka, mająca wszystko i wszystkich w swojej garści- w łóżku chce być potulna, pragnie aby to ona była zdominowana. I odwrotnie- szara myszka zamienia się w wampa ociekającego seksem. Jak to się dzieje?!



Czy wynika to z tego, że społeczeństwo od początku narzuca nam jak mamy się zachowywać i żyć, żeby to to i to? Że idąc do szkoły i do pracy gramy role, ukrywając się za maską tego co powinniśmy. Że lepiej, że dana kobieta jest silna i niezależna, potrafi sobie poradzić sama, tego wszakże nauczyło ją życie, jednak skrycie marzy o kimś kto by się nią zaopiekował, zdjął z niej odpowiedzialność. A łóżko jest tego wypadkową. To ona rządzi w życiu codziennym, a daje sobą rządzić w łóżku.

A może łóżko nie jest miejscem gdzie mamy prawo do bycia sobą,a jest to kwestia upodobań? Po prostu  ktoś lubi robić to tak, nie inaczej i tyle, tak jak lubi się lody czekoladowe, a śmietankowych już nie bardzo.  Bez głębszego dna, bez analizowania osobowości.



Inna sprawa kiedy nie dotyczy to stałych związków, natomiast rozpatrujemy przypadkowe numerki. Zastanawiam się co pcha takich ludzi do siebie, że pragną zaspokoić swoje żądze w toalecie klubu. Nie, żebym krytykowała, zastanawiam się. Oczywiście musi występować ogromne pożądanie, ogólne seksualne zamroczenie. Zastanawiam się, czy takie osoby myślą tylko o swojej potrzebie, czy mają na uwadze potrzebę tej drugiej strony? Bo w stałych związkach często jest tak, że dajemy, nie biorąc nic w zamian, że tak powiem od razu. A w przelotnych relacjach? Czy taki seks daje satysfakcję psychiczną, nie tylko fizyczną? Tego nie wiem, ale skoro ludzie to robią... Niech im ziemia lekką będzie, a toalety w klubach czyste.



Zastanawiam się nad jeszcze jedną rzeczą. Co reprezentują sobą NORMALNE osoby pokazujące całemu światu swoją seksualność na co dzień? Głębokie dekoldy, mini spódniczki, >pończochy<, przylegające bluzeczki. Oczywiście nie mówię tu o patologiach i chodzeniu półnago. Załóżmy, że rozpatrujemy jeden z wymienionych czynników np. duże dekoldy. Czy te osoby chcą przyciągnąć potencjalnych partnerów? A jeżeli noszą takie rzeczy mając partnerów? Zasługują zatem na potępienie? (Ukochany mój kiwa zapewnie głową z grymasem na buziuńce;) a jak lubią po prostu? Czy jest możliwe to, że nosząc pończochy(w upały, bo w jesień nie-da-się, zaprawdę powiadam), nie chcę być obiektem pożądania zgrai facetów, ale satysfakcjonuje to moją osobę? Nosiłam kiedyś ogromne dekoldy, będąc już w związku, ale zupełnie nie przyszło mi do głowy, że ktoś może pomyśleć, że chcę się czuć przez to pożądana itd. Uważałam po prostu, że ładnie mi w dekoldach, bo nie mam łabędziej szyi i źle mi w golfach. Dla mnie to była cała filozofia, nikogo nie chciałam tym przyciągnąć. Gdybym miała długie, szczupłe nogi, może nosiłabym krótsze spódniczki, ale z tej samej przyczyny- eksponuję to co ładne, zakrywam to co brzydkie (wedle zasad stylistów.), nie w sensie seksualnym. W ogóle noszę w tej chwili same spódniczki, bardzo rzadko spodnie, bo uważam, że ładniej w nich wyglądam, nie uciskają mnie nigdzie. Po prostu ładniej. Nie seksowniej. Nie rozpatruję świata non stop w sensie seksualnym, wkurza mnie, kiedy słyszę, że faceci tak. Ale, szczerze mówiąc mam to gdzieś. Ubieram się tak jak lubię.



Niemniej jednak, trzeba przyznać, że to swój mężczyzna powinien być tym głównym powodem do strojenia się, kupowania seksownej bielizny, noszenia jej. Koniec końców to tenże gach ma prawo oglądać nas w pełnej krasie. I w sumie wyjaśnia się to, czemu w oczach tego gacha wyglądamy najpiękniej będąc przeciętną dziewczyną. Ma on prawo do nas, tak jak my do niego, jest to spełnienie się w obrębie związku. Ale tak do końca nie da się tego wyjaśnić. W tym rzecz, za dużo się analizuje ten przeklęty seks, przeżuwa się go i wypluwa na plakaty i reklamy. Nie ma o czym gadać, trzeba robić, podobno dobrze wpływa na zdrowie i samopoczucie :)