piątek, 14 października 2011

Rodzina

Nie mam ostatnio wielu przemyśleń. Mój chłopak przeniósł się wreszcie do mojego miasta, dlatego też chętnie korzystam z tego kiedy tylko mogę. Wyobraźcie sobie, przez 3 lata widywaliśmy się 2-4 razy  w miesiącu, teraz widujemy się niemal codziennie, bo wracając z uczelni mogę wpaść do Jego akademika. A On ma do mnie kilka przystanków. Miodzio. O czymś takim marzyłam sto lat.



No i co. Zaczęło się. Uczelnia, obowiązki. Czasem myślę, czy taka rzeczywistość nas nie ogranicza. Czy nie zamyka nas w klatce pt. muszę. Muszę się uczyć, żeby zarabiać, muszę biegać, żeby mieć ładną sylwetkę, muszę wykonywać obowiązki domowe, bo mama mnie eksmituje... Muszę robić wszystko, żeby w przyszłości było mi dobrze, żeby zapracować na sukces. Zawsze byłam karmiona takimi nakazami. Zresztą, w mojej rodzinie walutą jest praca. Jeżeli wypruwasz sobie żyły- jesteś ok, jeżeli jesteś leniwy, albo wykonujesz jakieś durne zajęcia- nic nie znaczysz. Nie sądzę, żebym była kochaną wnusią czy córeczką, gdybym studiowała fotografię, taniec czy malarstwo. Byłabym kochana, to pewne, ale czy miałabym szacunek rodziny? Ee. Nie sądzę. "Co potem?"-pytaliby. I w sumie mają rację. Jeżeli mam mieć pewną pracę po medycynie, to po co studiować np dziennikarstwo, po którym praca jest tak samo niepewna, jak kiepsko płatna. Dobrze, że rodzina mając doświadczenie, sprowadza młodszych z obłoków na ziemię. Za to napewno jestem wdzięczna.



W ogóle zadaję sobie ostatnio pytanie jaka jest funkcja rodziny w dzisiejszych czasach. W dobie rozwodów, separacji, oddawania starszych do domu starców, młodszych do domu dziecka. Rodzina nie pełni już takich samych funkcji jak 100 lat temu (no proszę, coś jednak wynoszę z zajęć z socjologii!), przejęły te funkcje- szkoła, rówieśnicy, internet. Czy to dobrze, czy źle- nie wiadomo, z pewnością- inaczej. Np seks- temat tabu w rodzinie, dzięki internetowi za to wiemy o nim wszystko, a nawet więcej. Ale już podstwowych wartości i poczucia bezpieczeństwa, przynależności bez względu na wszystko- szkoła i internet nie nauczy. Mój brat ma trochę problemów z kolegami z klasy-prymitywami i dobrym materiałem na tzw dresów. Gdyby nie to, że najbliższa rodzina wspiera go, wykazuje zrozumienie, jest miejscem gdzie można czuć się sobą, bezpiecznie, stabilnie, mógłby mieć poważne problemy ze sobą. Gdyby nie rodzina, jej doświadczenie, wysłuchanie- mógłby źle skończyć. Samotność i odrzucenie nastolatków często ma tragiczne skutki. Tak więc, rodzina jest niezmiernie ważna. Ważna jest jej integralność, pełen skład i poczucie bezpieczeństwa.



Z tym pełnym składem można by się kłócić- lepszy jest szczęśliwy rodzic rozwiedziony niż nieszczęśliwy trwający w toksycznym związku. No, w sumie. Jest w tym trochę racji. Jeżeli małżonkowie ni w ząb nie mogą się dogadać, panuje agresja, przemoc lub cierpią na tym dzieci- faktycznie nie ma wyjścia. Ale jeżeli jest to kryzys... Uważam,że można się poświęcić będąc małżonkiem i z całych sił próbować kryzys zarzeganać, rozwiązać. Bo kryzys minie z czasem, a rozwodu i urazu dzieci cofnąć się nie da. Mam porównanie. Moja rodzina jest pełna, małżeństwo rodziców nieraz wystawiane na próby, ale dla dzieci tak jak jest- mieć w jednym domu mamę i tatę jest najbardziej zdrowo. Przeraża mnie sytuacja mojej bliskiej osoby- rodzice jej są rozwiedzeni, mają partnerów. Jak to jest wracać do domu i nie móc powiedzieć- cześć mamo, cześć tato, za to trzeba- cześć mamo, cześć tomek/jurek/jacek/partnerze mamy/ojczymie? Z drugiej strony jeżeli dziecko ma patrzeć na nieszczęście mamy i taty... może lepiej się rozwieść? Nie wiem i nie chcę tego chyba wiedzieć. Od małego twierdziłam, że jak mi się mąż nie spodoba, rozwiodę się, ot tak. Mama patrzyła na mnie z politowaniem, ale rozumiem teraz to politowanie. Wiąże się to przecież z tyloma konsekwencjami! To przerażające.




Do czego zmierza to życie. Uczymy się, kochamy, mamy dzieci, pracujemy, umieramy... (w moim przypadku mam wrażenie, że jest:  uczymy się, uczymy, uczymy, uczymy...). Ciągle za czymś gonimy, tęsknimy do czegoś, ciągle czegoś brakuje! To różni nas znacząco od zwierząt- lwy z pełnymi brzuchami uwalą się na sawannie i grzeją w słonku, my zaś- najedzeni- pracujemy, tworzymy, piszemy, śpiewamy, malujemy, liczymy, czytamy. Nie możemy zaznać spokoju, ciągle mamy jakiś cel, coraz to nowy. A na końcu czeka  śmierć i tak naprawdę nie wiemy co dalej. Na co się tak napracowaliśmy? Jednych cieszą wychowane pokolenia, innych odkrycia naukowe, innych- sztuka, którą po sobie zostawili. Pytanie- co nas uszczęśliwi przed śmiercią jest chyba zasadnicze. W poczuciu obowiązku często zapominamy o tym szczęściu. Tak bardzo jesteśmy zalatani, że po drodze orientujemy się, że jesteśmy w puapce i nie ma wyjścia.



Ej no ale 20 letnia dziewczyna nie powinna chyba myśleć tak za bardzo o pułapkach, klatkach, rozwodach. O czym powinnam myśleć więc?Młodam, więc pewnie o seksie. No to o tym w następnej notce.

niedziela, 2 października 2011

Zamiast bubla

Marudzę. Pewnie dlatego, że się pochorowałam. Brakuje mi czegoś. Brakuje mi magii. Nie tego do zupy, ale czaru, uroku, czegoś magicznego, niepowtarzalnego. Rzeczywistość jest super, ale ten rok przyniósł mi poza sukcesami okraszonymi ogromną pracą i niemal rozpaczą(czy się nadaję, czy dam radę) również hmm beznadziejnie dorosły sposób patrzenia na świat. Bez tego co cechowało mnie do tej pory- wyobraźni i marzycielstwa. Wewnętrznego poczucia bogactwa. Ale coś za coś (zauważyłam, że prowadzę na blogu polemiki sama ze sobą, niemal rozprawki, chylę czoła lekcjom polskiego). Teraz moje życie jest faktycznie życiem, jest pełne wrażeń, przebywania z różnymi z ludźmi, wychodzeniem to tu to tam. Zawsze uważałam, że za dużo marzę, za mało korzystam z życia. A teraz jak korzystam z życia to okazuje się, że za mało marzę. Ale nie muszę się martwić, bo rok akademicki się rozpoczyna i natłok nauki szczęśliwie dla mnie przerwie moje głupiutkie rozmyślania.


No, ale... Co mi z marzeń, skoro z marzeń nie ma wspomnień? Nie ma uśmieszków i zaśmiewania na głos z fajnych anegdot, śmiesznych sytuacji i zabawnych ludzi? Ano właśnie. A przez ostatnie kilka tygodni, po egzaminie z chemii, takich fajnych sytuacji miałam bez liku, do tej pory mam z tego ubaw.
Mój chłopak ostatnio stwierdził, że jestem Natalią, Dziewczyną Która Nie Potrafi Marzyć. Może dlatego, że chłopak mój na jego stwierdzenie"Ale świetnie byłoby jakbyśmy znaleźli się na bezludnej wyspie na jakiś czas!" poważnie odpowiedziałam "Taa.. wszy i grzybica pochwy". Ostatnio takich tekstów jest mnóstwo. Przestałam marzyć w sposób cechujący młode, entuzjastyczne, niewinne osoby. Zamiast tego robię. A do tego, żeby coś robić mam ogromny zapał i popęd. Nie mogę wytrzymać w domu w bezczynności, ciągle gdzieś wychodzę.
Strasznie mi brakuje przyrody. Lasów, szumu brzóz i śpiewu ptaków. I wyklarowania myśli. Potrzebuję cały czas przebywać w towarzystwie innych osób, bo w samotności dopadają mnie różne rozmyślania. Chciałabym mieć czas, żeby to przemyśleć w samotności. Zamiast tego wybieram obecność np. mojego chłopaka i wcale nie mówię, że to zły wybór :) ale taka spokojna samotność jest też potrzebna.

Czasem myślę, że nasz świat faktycznie jest trochę konsumpcjonistyczny. Trochę zepsuty. Brakuje tego czasu na wsłuchanie się w siebie. Bodźców z zewnątrz jest MNÓSTWO - media, reklamy, książki, internet, z każdej strony jesteśmy bombardowani informacjami i bodźcami. Czyimś sposobem życia, czyimś przepisem na sukces. Reklamy mówią: kup to, a będziesz szczęśliwy, na blogach: kupiłam to i patrz jaka jestem zadowolona i szczęśliwa, w książkach- bohaterowie żyją tak i tak i są szczęśliwi. A w rzeczywistości okazuje się, że ciuch owszem poprawia humor, że sokowirówka owszem robi naturalne soki, a uprawianie jogi przynosi ulgę ciału, ale... Nie są to rzeczy, które faktycznie czynią człowieka szczęśliwym. Trzeba umieć odnaleźć się w tym syfie.  Reklamy, blogi, książki i gazety należy wykorzystywać mądrze i nie sugerować się nimi. Każdy z nas ma inny przepis na SZCZĘŚCIE. Dla jednego to praca, dla innego rodzina, dla innego miłość. Grunt w tym, żeby z tych wszystkich opcji jakie daje nam współczesny świat wybrać zamiast bubla, coś co naprawdę czyni nas szczęśliwym.



Dlatego pomimo względnego zepsucia, XXI wiek to wg mnie prawdziwa Belle Epoque. Można wszystko, wystarczy chcieć. I zarabiać, no niestety. Lub mieć odwagę.
Nowy rok akademicki rozpoczyna się i... To dobrze. Pożałuję tych słów, ale już się stęskniłam chociażby za samym narzekaniem na ogrom nauki. Naprawdę już chcę wrócić. A z drugiej strony chciałabym jeszcze jakiś mały tydzień wyjechać w góry i wyciszyć się. Wyjechać z dusznego miasta.
 Podsumowując, muszę uczynić mój świat odrobinę bardziej magicznym. I wychodzić na świeże powietrze. I nie wariować. I osiągnąć spokój wewnętrzny, chociaż akurat to nie jest możliwe. Świat w końcu dąży do minimalnej energii i maksymalnej entropii, więc harmonię i spokój (biofizyk rzekłby: homeostazę) osiągnę dopiero po śmierci.