piątek, 23 grudnia 2011

Starość


Dawno nie pisałam, ale... cóż. Mam 20 lat i mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Aktywnie spędzam czas, uczę się systematycznie, a co najnajnajnajważniejsze mam chłopaka wreszcie blisko siebie! Zumba, latino, pływanie, a ostatnio łyżwy, no kocham swoje życie :) rok temu, przepraszałam świat, że żyję. Rok temu przeżywałam dość ciężki okres w życiu. Żadne tam wielkie tragedie, ale medycyna zwaliła się na moje barki, niczym glob na barki Atlasa, z tą różnicą, że mam od niego trochę mniej siły. A że zawsze, zawsze przejmowałam się nauką... Po takim roku czułam się nieco... przytłoczona. A konkretnie przygwożdżona do ziemi. Pewnie pisałam o tym sto razy, no ale skoro to mój osobisty blog...

Nie tylko psychicznie byłam przygwożdżona, ale i fizycznie. 20letnia dziewczyna, która sapie po wejściu po schodach to chyba niezbyt dobra prognoza na przyszłość.

Ale to już daleko za mną. Naprawdę staram się ruszać jak najwięcej w tej chwili. Jem zdrowo. Wysypiam się. Dbam o samopoczucie. (och!) A robię to wszystko nie tylko po to, by trochę zrzucić wagi czy nawet być zdrową. Na to składa się wiele czynników. Ostatnio najbardziej intensywnym czynnikiem jest obawa... przed starością. A dokładniej przed przekwitaniem. Byłam na wywiadówce brata w gimnazjum. Gdy zobaczyłam mamy uczniów w wieku przekwitania, byłam w szoku. To jest straszne. Nie chcę krytykować tych Pań, nie o to mi chodzi. Zastanawiam się czemu są tak zaniedbane. One wyglądają, jakby na złość komuś nie chciały dbać o siebie. Zaniedbane paznokcie, okropne ciuchy (nie każdego stać na dobre ubrania, wiem! tu nie chodzi o cenę, ale o sposób zaniedbania ciuchów), duży nadmiar kilogramów, kompletna nieznajomość metod upiększania się za pomocą kosmetyków, włosy robione na lata 90'? 70'? Tragedia. Wystarczyło by wyrzucić z szafy okropne ciuchy, pomoc stylisty, dobrego fryzjera i kosmetyczki raz na pół roku. I urlop. Tak na 3 miesiące. Na Majorkę i Kanary. Same. Do spa.



Ale to oczywiście niewykonalne. Mimo to, znam wiele 40kilkulatek, które prezentują się świetnie. Może nie są szczuplutkie,  ale to nie chodzi o wagę, nie noszą Chanel, nie podążają ślepo za modą. Tu chodzi o prezencję. O to jak się zachowują, co noszą, czy dbają o siebie. To daje mi nadzieję. Typowe matki polki, niestety nie. Łatwo mi mówić, ktoś może pomyśleć. Nie rodziłam , nie mam męża na karku, którego nic nie obchodzi, nie muszę dbać o dom, pracować, wychowywać dzieci. I to jest prawda. Nic z tych rzeczy nie jest na moim porządku dziennym, chwała Bogu. A dzięki temu, że myślę o tym, kim chce być a kim nie chcę, mam nadzieję, że mogę uniknąć bycia zaniedbaną kurą domową. Wystarczą chęci. Naprawdę! Tak przynajmniej wydaje się 20 letniej studentce.

Morał jest taki- nie chcę tak wyglądać. To może brzmieć okropnie, jest to wspaniały pokaz mojej pychy i braku wyrozumiałości. Ale kurczę, nie. Nie chcę być grubą, nieszczęśliwą 46latką w wściekłoróżowym za krótkim sweterku, żebym nie wiem co miała zrobić, chcę tego uniknąć.



Boję się przekwitania. Dlatego cieszę się każdą chwilą i robię wszystko by celebrować moją młodość. WSZYSTKO  co możliwe i mi pasuje. Nie pasują mi np imprezy. Z niewiadomych mi w zasadzie względów. Nie lubię tańczyć na imprezach, nie lubię pić alkoholu na imprezach, nie lubię pijanych ludzi. Za to (prawie) najlepiej w życiu czułam się, gdy uczestniczyłam w maratonie zumby. Byłam przeszcześliwa!! Na łyżwach również! Na latino! Chcę maksymalnie korzystać z życia dopóki jestem 'młoda, piękna, zgrabna' (jak to mawia moja babcia), dopóki żyję, dopóki jestem zdrowa, dopóki moje ciało mnie słucha. Gdy mówię- zrób szpagat, robię szpagat, gdy mówię- pływaj godzinę, pływam. Gdy mówię- jedź na jednej łyżwie- wywracam się, ale nie łamię sobie wszystkich kończyn, nie wyskakuje mi dysk itd. Nie jestem do końca zadowolona ze swojego wyglądu, ale do diabła, nie mam już kompleksów jak 16latka oraz nie mam ciała babci, więc wszystko jest ok! Chciałabym czasem być szczuplejsza, mieć to czy tamto, nie mieć za to tego i tamtego. Ale raczej nie będę tego mieć. Więc cieszę się bezbrzeżnie, widząc swoje ciało (no dobra, głównie gdy mam dobry humor, polski nawyk narzekania często zwycięża). Jem dobre rzeczy, nie gardzę słodkościami, bo wspaniale działają na moje samopoczucie. Za to potem więcej się ruszam i jest zachowana jako taka równowaga. Rok temu byłam trochę szczuplejsza, ale to teraz się cieszę, że mam fajny, duży tyłek, który uwielbiam oraz krągłe biodra. Trochę denerwują mnie nogi, bo uważam, że są za grube. Chłopak rekompensuje mi to, bo ciągle się nimi zachwyca. Więc problemu nie ma.



Więc jaki jest przepis na szczęście? Wystarczy być rozpieszczoną dziewczyną z przedmieścia, która ma wszystko czego trzeba do szczęścia i jest o tyle uświadomiona, że to docenia :)
nie no, oczywiście, że nie :) jak śpiewa Anna Maria Jopek- ‘szczęście to ta chwila co trwa’!