piątek, 15 lipca 2011

O szpitalu słów kilkaset.

Sesja zdana 2/3, we wrześniu chemia. Praktyki prawie odbyte, również 2/3. Mało czasu, duży zapieprz, z jednej strony jest to wspaniałe doświadczenie, wir pracy, przyjemne zmęczenie wieczorami, rozwój samego siebie w wielu zakresach- nauczyłam się jak się obchodzi z pacjentami, jak się podłącza kroplówki, robi zastrzyki, mierzy cukry, jak się rozmawia, pociesza, przynosi ulgę. Nie podoba mi się wielu lekarzy, są często zimni, nieuprzejmi, widoczna jest bariera lekarz/pacjent, lekarz/ktokolwiek-o-niższym-stopniu-wiedzy. Nie podoba mi się to i modle się, żeby nigdy nie było tak w moim przypadku. Pacjenta należy rozpatrywać nie tylko jako jednostka somatyczna, ale też i psychiczna. Co z tego, że wyrżniemy pacjentce kawał jelita i usuniemy nieprawidłowość, jak się z nią źle obejdziemy, jak będzie nieufna do lekarzy, brak będzie współpracy, która jest niezbędna do całkowitego i prawidłowego wyleczenia. Z drugiej strony też są styrani i zobojętniali i nie ma się co burzyć jakoś wyjątkowo...


Oswoiłam się też trochę ze śmiercią, bo kilka było już takich przypadków na moim oddziale- przy jednej śmierci byłam obecna i pakowałam ciało do wywiezienia do kostnicy, a przy reszcie- znałam pacjentów i przyzwyczaiłam się do nich. Dziwne jest to uczucie, kiedy człowiek dzień wcześniej, rozmawia, śmieje się, oddycha, a następnego dnia jest kukiełką o pustych oczach, bezwładna i zimna. No ale właśnie- trochę się z tym oswoiłam, nie mówiąc o tym, że oczekiwałam takiej sytuacji. Chciałam zobaczyć jak lekarze ratują umierającego, jak masują serce, jak używają defibrylatora itd, no i doczekałam się. Nie jest to może pozytywne doświadczenie, ale... Uczące pokory.



Całkiem miło jest opiekować się pacjentami, uśmiechać się (nawet jak nie ma się humoru i jest się zmęczonym), żeby widzieli chociaż trochę pogody w otaczających ludziach w obliczu ich własnego cierpienia. Co innego, gdy pacjent jest starszą panią (nawet powiedzmy, wymiotującą), co innego, gdy jest to tzw menel. Miałam przyjemność karmić panią, która była ontohabitatem pokaźnej kolonii wszy, miała kompletnie zepsute, czarne przednie zęby i tragiczny brud za paznokciami (o mało nie padłam). No ale tacy ludzie też wymagają opieki i nie wolno ich dyskryminować. Można tylko założyć rękawiczki do łokci, odsunąć się maksymalnie, a potem wcierać ekolaba przez godzinę...

Niektórzy pacjenci są wspaniali, mili, rozmowni, dowcipni, i wdzięczni, niektórzy zaś się wspaniale rządzą. Oni najlepiej wiedzą ile mają temperatury, jakie mają ciśnienie, a jakiego nie mają na pewno, jak wstawić łóżka do sali, kiedy podać im leki. Uwielbiają narzekać i opieprzać. Trochę się z nich śmieję, bo prawda jest taka, że jako pacjent- nie mają władzy, kontroli, intymności, prywatności, wszyscy są równi i tak samo traktowani. Stąd te zachowania. Starają się stworzyć sobie namiastkę władzy. Z marnym skutkiem, no ale powiedzmy, że ich rozumiem.


Niektóre rzeczy, których się nauczyłam lub widziałam jest wyjątkowo obrzydliwa. Okropne dla mnie jest cewnikowanie, szczególnie osób w podeszłym wieku. Albo odciąganie treści pokarmowych przez nos... Albo utworzenie ujścia jelita w okolicy pępka- treści pokarmowe odchodzą do przymocowanego woreczka. Może nie jest to jakieś szczególnie szokujące, ale mimo wszystko wygląda to no cóż, nieapetycznie ;)

Tak więc jest to miłe doświadczenie, tralalala, jedynym minusem jest to, że jak wracam do domu po wielu godzinach (wzięłam sobie takie można powiedzieć dyżury, żeby szybko skończyć) to jestem wykończona i niezdatna do niczego oprócz spania. Nawet kompa mi się nie chce odpalać. i wszyscy mają o coś pretensje, no ale zdarza się.

Słucham teraz muzyki latynoskiej i podniecam się Rickim Martinem, a dokładniej jego muzyką. Mało filmów oglądam. Średnio się ruszam, bo ni mom siły. Pogoda chujowa. No. To by było na tyle z tego co mam na dziś do powiedzenia. :)